piątek, 12 stycznia 2018

Anna siedziała w poczekalni. Tego dnia, tak jak pół tuzina innych osób, przyszła do szpitala, żeby oddać krew. Robiła to po raz pierwszy w życiu. Nie stresowała się. Myśli o darmowej czekoladzie były wystarczająco donośne, żeby skutecznie zagłuszyć wszystkie inne. Anna była Skeleriskenistką. Była uzależniona od czekolady. Nigdy nie zdecydowałaby się na oddawanie swoich życiodajnych płynów, gdyby nie to, że wszystkim jej dilerom kakaowych tabliczek skończył się towar. Sklepowa jej nie interesowała. Uważała, że akcyza jest mocno zawyżona, a mleko oszukane i za mało tłuste. Potrzebowała prawdziwej czekolady. Sprowadzanej przez przemytników pieszym, górskim szlakiem prosto ze Szwajcarii.
Kolejny dawca został zawołany do sali zabiegowej. Drzwi się zatrzasnęły. Na korytarzu ponownie zapanowała cisza, którą przerywały tylko nieregularne dźwięki brzęczenia jednej z przepalonych lamp.
Beznamiętna sterylność.
To określenie w najlepszy sposób oddawało charakter długiego korytarza, w którym Anna, wraz z innymi uzależnionymi czekała na odebranie sobie krwi.
Z pomieszczenia, w którym przeprowadzano próbne badania wyszła pielęgniarka.
"Pan Stefan Bato..."
Przeraźliwy krzyk dobiegający zza zamkniętych drzwi sali zabiegowej przerwał jej w trakcie wyczytywania.
"Pan Stef..."
"Aaaaaaaauuuuuu" kolejny jęk, a po nim dźwięk ciała upadającego bezwładnie na ziemię.
"BATOROWSKI!" puściły jej nerwy.
Chudy mężczyzna, lat około trzydzieści, podniósł się słabo z krzesła. Anna kątem oka widziała jak trzęsą mu się ręce. Za paznokciami miał czarne ślady po najtańszej, marketowej. Był podręcznikowym przykładem tego, co czekolada potrafi zrobić z człowiekiem.
"Przykro mi, nie może pan dzisiaj oddać krwi." oznajmiła pielęgniarka.
Łza spłynęła bezszelestnie po wychudłym policzku pokrytym zaniedbanym, posiwiałym zarostem.
Puste oczy nabrały koloru. Koloru żalu i niemej bezradności.
"Ja muszę. Cukier. Pani coś zrobi... Proszę..." wyjąkał głosem o sile paproci parapetowej.
"Przykro mi. Oddawał pan krew wczoraj." pielęgniarka była nieustępliwa.
Mężczyzna usiadł zrezygnowany i schował twarz w dłonie. Jego ciche pochlipywanie pobrzmiewało dysonansem wraz z nieustępującymi jękami dochodzącymi z sali zabiegowej.

Anna było niewzruszona zaistniałą sytuacją. Nie dostrzegała tego, do czego może doprowadzić jej niewinny nałóg. Zaczęła jeść pół roku temu. To zbyt krótko, żeby nabrać przeświadczenia tego, jak czekolada rujnuje jej życie. Bez namysłu zdecydowała się na spotkanie z kaniulą dożylną. Bez cienia myśli o tym, co może ją spotkać podczas zabiegu.

Jęki słabły z każdą minutą oczekiwania. W końcu w ogóle ucichły.

Drzwi sali zabiegowej uchyliły się.

Ukazał się w nich mężczyzna w czarnym płaszczu i kapeluszu na głowie. Dzięki poprzedniemu zdaniu, jego tożsamość wciąż pozostaje tajemnicą. Ciężkim krokiem wydostał się na korytarz. Ciągnął za sobą czarny worek, który pękał w szwach.
"Który to już dzisiaj?" zapytała recepcjonistka podchodząc po pakunek.
"Przestałem liczyć po piątym..." mruknął chrapliwym głosem "kiepski dzień na oddawanie krwi. Mało kto wytrzymuje."
Kobieta zaciągnęła worek za ladę. Wezwała kuriera.
"Kto następny?"
Recepcjonistka bez słowa wskazała ruchem głowy na Annę, która od głodu kakaowego zaczęła się już jakiś czas temu obficie pocić. Mężczyzna w czarnym płaszczu uśmiechnął się ponuro.
"Zapraszam" niemalże szepnął, patrząc prosto w jej uzależnione oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Clearless Journey